Mieszczuch /o szkoleniu w mieście/

Wielu myśliwych tłumaczy brak psa miejscem zamieszkania. Miasto. Zurbanizowany twór, bez którego niektórzy nie mogą się obejść. A jednak ciągnie ich do lasu. Porzucają na kilka dni biura, firmy – cały ten miejski zgiełk, aby jakiś czas poobcować z naturą. I okazuje się, że da się przeżyć kilka dni bez krawata i maszynki do golenia. Jeśli jeszcze telefon komórkowy nie ma zasięgu, to odprężenie może być całkowite.

No i przydałby się pies. Nawet jeśli nie znajdzie zatrudnienia, to raźniej na kwaterze, a i kielicha nie wstyd wypić, no bo przecież w towarzystwie.

Tylko gdzie go szkolić, skoro mieszka się w blokowej rzeczywistości? Oczywiście, po pokonaniu pierwszej przeszkody w postaci stanowczego „nie” kierowniczki mieszkania. I tu postanowiłem skreślić kilka uwag „ku pokrzepieniu serc”. Nie ma to być artykuł stricte szkoleniowy. Zależy mi bardziej na pobudzeniu wyobraźni i zachęceniu do rozwijania inwencji w zakresie szkolenia psa w mieście.

Miejscy myśliwi! Nie ma powodu, żebyście czuli kompleksy. Ktoś, mieszkający w mieście może mieć naprawdę doskonale ułożonego psa, czasem dużo lepiej niż kolega mieszkający w terenie. No, pewnie niejeden „borus” żachnie się na takie stwierdzenie. Oczywiście praktyka czyni mistrza. Z drugiej strony jednak z własnego doświadczenia wiem, że psy mieszkające w mieście, przebywające dużo czasu wśród domowników, są dużo lepiej zsocjalizowane, znają dużo więcej zjawisk dnia codziennego. Nie straszna im ciężarówka, schody, wypolerowana posadzka. Miejskie psy dużo lepiej zachowują się w samochodzie, przysparzają mniej kłopotów na wspólnej kwaterze myśliwskiej. To wszystko bardzo ułatwia szkolenie. Psy mieszkające w domu potrafią odbierać sygnały pozawerbalne, niedostępne dla czworonogów widzących właściciela przy kojcu raz dziennie w czasie karmienia.

I tu właściciele „mieszczuchów” są w paradoksalnie lepszej sytuacji. Są w pewnym sensie skazani na częste przebywanie z psem, co przy odpowiednim podejściu do sprawy procentuje na polowaniu. Na czym ma polegać to podejście? Zwykły wieczorny spacer. Lub wyjście na zakupy z psem musi być wyjściem przemyślanym.

„Noga”, „siad”, „waruj”, „zostań” – komendy podstawowe, a miejsce nauki nie ma większego znaczenia. Oczywiście ważne, aby w początkowym etapie nie rozpraszać psa zbytnio. Wyrzucając śmieci, można pozostawić psa w pozycji „waruj” dziesięć metrów od śmietnika, zwracając na niego szczególną uwagę w momencie, kiedy wyskakują zdziczałe koty. Podobnie zostawiając psa przed sklepem w pozycji „waruj’, widząc przez szybę, że pies się ruszył zmieniając pozycję, warto przeprosić kolejkowiczów i wyjść na chwilę, korygując pozycję psa. Proszę nie lekceważyć tego. Oczywiście nie mam na myśli supermarketu, gdzie znikam na godzinę, bo to byłoby nieodpowiedzialne zostawić psa bez dozoru. Komenda musi być wykonana przez psa do momentu zwolnienia przez przewodnika, nawet gdybyśmy musieli wychodzić trzy razy. O sukcesie decyduje konsekwencja, a nie czas pozostania. Nagrodą niech będzie wystana przez Was bułka (w połowie wywarowana).

Prawidłowo opanowana na trawniku komenda „waruj-zostań” różni się od lasu tylko innymi bodźcami. Każde przejście przez jezdnię powinno następować po minutowym wytrzymaniu komendy „stój”. Przełożenie tego ćwiczenia na teren nie powinno przysporzyć trudności. „Stój” w lesie jest niezbędną komendą przy podchodzeniu zwierzyny. W mieście potrafi zapobiec wielu sytuacjom niebezpiecznym dla psa (np. uciekający kot, przejeżdżający samochód).

Wspomniałem o komendzie „waruj”. Prawidłowo opanowana przez psa zapewnia nam całkowitą kontrolę nad czworonogiem. Komenda – klucz. Pies zostaje przed sklepem – „waruj”. Stajemy przed przejściem dla pieszych – „waruj”. Przychodzą goście do domu – „waruj”.

Z wyżłem lub płochaczem połowę ćwiczeń związanych ze zwierzyną możemy przetrenować w mieście. Niejednokrotnie zdarzyło się Państwu, że Wasz młody wyżełek po wyjściu z klatki schodowej momentalnie wystawił gołębie żerujące na przydomowym trawniku. Wystarczy zachęta „stój, stój” – wytrzymać ile się da. Proszę, mając cały czas baczenie na psa, zostawić go w stójce, okrążyć gołębie, a potem je spłoszyć dając ostrą komendę „waruj”, oczywiście, o ile wcześniej pies ją opanował. Zapewniam, że wyżeł, prawidłowo zalegający przed takimi miejskimi gołębiami, przy zrywających się kuropatwach w terenie będzie dużo łatwiejszy do opanowania. Dodam – o ile my sami będziemy się w stanie opanować i nie strzelać do kur, których pies nie respektował. Ptactwo wodne. Łatwiej dziś spotkać kaczki w miejskim parku, przy postępującym procesie synantropizacji, niż na śródpolnym dołku. Trzeba to wykorzystać, może niekoniecznie w porze intensywnych spacerów. Puśćmy psa do buszowania. Niech poderwie kilka kaczek, nie robiąc im krzywdy. Wywołajmy go na brzeg i zawarujmy. Tak dla zasady. Dalej kilkadziesiąt metrów na otoku, dla uspokojenia. Jeśli pies się bardzo wyrywa – zawarujmy na dłużej (nie namawiam na papierosa). Pozwólmy znów. Kaczki i tak wrócą. Respektujmy jednak okres lęgów i lata, gdzie znoszenie „klapaków” byłoby nieludzkie, nie wspominając o kłopotach prawnych, których można się nabawić.

Przez większość miast przepływają rzeki. I nie bez powodu nasze miejskie „niebieskie ptaki” wybierają łęgi za miejsce bytowania przez ciepłą porę roku. Tam rzadko kto zagląda. Docenia to również ptactwo wodne. Kilka wyżłów uczyłem okładania pola na nadwarciańskich łęgach w centrum miasta. Dużo ptactwa wodnego i błotnego. Zdarzało się, że pies wystawił zająca. Zgodnie z angielską szkoła, w początkowym etapie szkolenia psa dobrze, gdy pies nie spotyka zbyt wiele zwierzyny. Łatwiej zapanować nad gorącą głową. Przy finale stójki bardzo pomocny jest sześciomilimetrowy straszak, powodujący huk, a niewymagający pozwolenia. Wbrew pozorom tereny miejskie oferują zwierzynie wiele udogodnień i na pewno spotkaliście Państwo już bażanty lub kuropatwy na ugorach okalających miasta. Taką wspaniałą enklawą były np. tereny wokół browaru poznańskiego, z bocznicą zasłaną cały rok jęczmieniem browarnianym, wysypującym się z wagonów. Raj dla ptactwa. Ileż psów moich kolegów miało tam swoje pierwsze spotkanie z kuropatwami?

Aport. Tu już trzeba nieco więcej pomysłowości. Bez problemu na giełdzie zwierzęcej kupicie Państwo gołębie, bażanty lub króliki. Doskonaląc stójkę, wystarczy gołębiowi wsadzić łeb pod skrzydło, zakręcić nim kilka razy w powietrzu, a potem położyć go w trawach. Zapewniam, że ptakowi nie stanie się żadna krzywda. Przez kilka minut jest kompletnie oszołomiony. Kiedy wyżeł na kilkumetrowej lince, pod całkowtą kontrolą wystawia, długim kijem wyswobadzamy łeb gołębia spod skrzydła. Kiedy gołąb odlatuje bez szwanku psa kładziemy ostrym „waruj”. Po pewnym czasie można dołączyć strzał ze straszaka. Gołąb, choć najłatwiejszy do kupienia (ok. 5 zł) nie jest niestety zbyt dobrym ptakiem do aportu, a to z powodu słabej okrywy piór. Takie łatwo wypadające pióra prowokują wiele psów do przewracania aportu w kufie. Łatwo temu zaradzić wsadzając ptaka w starą rajstopę. Lepszy jest bażant, którego kupimy w dobrym supermarkecie za około 20 zł. Jeśli mamy żywe ptactwo lub królika, ćwiczenia te dotyczyć będą tylko osób, które potrafią pozbawić je życia. Jak to zrobić? Szukajcie Państwo w dostępnych podręcznikach szkolenia psów. Nasze pismo czytają także dzieci. Ograniczę się tylko do uwagi, że prawidłowo zabity gołąb nie powinien dawać farby, która ułatwiała by psu pracę.

Robimy włóczkę w podmiejskim parku, trudniejszą, bo bez farby, która w warunkach polowania powstaje prawie zawsze. Przy pierwszych włóczkach pełną kontrolę nad psem daje otok. Daje również gwarancję, że nasza włóczka nie skończy się pod kołami samochodu. Pies, który bezbłędnie wypracowuje gołębia bez kropli farby, jest przygotowany do łatwiejszej pracy w polu.

Włóczka królika znajduje przełożenie w polowaniu zbiorowym na zające, zabicie królika jest łatwiejsze niż ptaka. Królik przeważnie daję farbę z nosa, i z kolei ta farba będzie bardzo przydatna na tropie. Zakładając włóczkę, należy zwrócić uwagę, żeby trochę farby zostało na zestrzale. Niektórzy menerzy przed włóczką przekłuwają królika kilkakrotnie ostrym drutem, imitując przestrzeliny. Dalej na włóczce farba, niewidoczna dla przewodnika, będzie wspaniałą wskazówką dla psa.

Oczywiście, większość ćwiczeń prowadzonych w mieście obwarowana jest pewnymi ograniczeniami, dlatego starajmy się wyszukiwać miejsca ustronne. Ćwiczenia prowadźmy w porach ograniczonego ruchu spacerowiczów. Pamiętajmy o regulaminach parków i terenów rekreacyjnych. Policjanci municypalni, chcąc dorównać swym kolegom na etatach państwowych. Rzadko mają dobry humor i potrafią być bardzo stanowczy. Zanim pozwolimy psu wejść do wody, przeanalizujmy ewentualne zanieczyszczenia. Trzy miesiące trwała kuracja antybiotykowa narządów rodnych moich dwóch suk po kąpieli w poznańskiej Warcie.

Kilka powyższych przykładów pokazuje, jak wiele zależy od inwencji właściciela.

Nie ulega wątpliwości, że nawet najlepsze przygotowanie psa w sytuacjach symulowanych nie zastąpi doświadczeń wynikających z normalnego polowania i kontaktu ze zwierzyną w łowisku.Warto jednak, chyba, mieszkając w mieście, wykorzystać możliwości, jakie to miasto daje. Zapewniam, że co najmniej 50% szkolenia psa można wykonać niejako przy okazji spacerów i czynności, które wykonujemy codziennie. Bo jeśli pies odnajdzie dziesięć razy w parku martwego bażanta umieszczonego tam przez nas, to dlaczego nie ma go znaleźć jedenasty raz, strzelonego w wiklinach. Warto czasem podnieść z drogi nieuszkodzoną, świeżo zabitą przez samochód kunę lub lisa (zawsze tak robię) i włóczka drapieżnika gotowa. Tu naprawdę warto wykazać się pomysłowością, a z pewnością żaden kolega z „terenu” nie nazwie Waszego Czworonoga „kanapowcem”.


Autor: Cezary Marchwicki
http://www.marchwiccy.poznan.pl
artykuł pochodzi z czasopisma PSY MYŚLIWSKIE i został zamieszczony za zgodą redakcji